Wędrownia

Wydawnictwo:        Wydawnictwo Test
Rok wydania:         2022
Liczba stron:          294
Format:                  oprawa twarda
Numer ISBN:         978-83-7038-077-9
Kod paskowy (EAN): 9788370380779
Wymiary:               17 x 24 cm
Kup książkę w Wydawnictwo Test==>

Z lasów jestem
i ani cząstki spoza
jak w deszcz rdzewieją rydze
jak biel się bieli w brzozach
leśnie czuję i widzę

Może i coś mnie złudzi
może mi się wydaje

Boję się ludzi
zwierz ze mnie
z własnych bajek.

Wedrownia-Okladka

Logos

Aleksander Nalaskowski napisał o książce: 

Mało która dziedzina naszego życia, mało który jego składnik nie uległy większej lub mniejszej przemocy, nie doznały krzywdy, nie zostały poniżone, skopane czy zmieszane z błotem. Do polityki, publicystyki czy też sztuki, ale nade wszystko do  życia codziennego wdarł, został wepchnięty, zaszczepiony i się na dłużej umościł pierwiastek prostactwa, mentalnego knajactwa. Chamstwa niekiedy transmitowanego online z parlamentu, prostactwa dyskusji w studiach telewizyjnych. A wielką miłością prostactwa jest język. Język co i rusz skazywany na nowomowę. Knajactwo uwielbia go zniekształcać, bawi się nim jak władcy błaznami i nie ma przy tym żadnych skrupułów. Więc wylęgły się nam groteskowe feminatywy takie jak „pedagożki” czy „gościnie”, „naukowczynie” czy „powstanki warszawskie”. Mamy też  formularze „dedykowane emerytom” i „zaopiekowane dzieci”, ale i temperaturę pięć stopni „na plusie”. To nie tylko słowa, to głownie myślenie, myślimy bowiem słowami.

Słynny wulgaryzm oznaczony ośmioma gwiazdkami jest nie tylko zawołaniem do boju, ale nade wszystko treścią i istotą określonego sztandaru, pod którym te bój się rozgrywa. Ktokolwiek próbuje tu walczyć poprawną polszczyzną nie ma żadnych szans. Przypomina szachistę, któremu nakazano stoczyć pojedynek w MMA.

Sprostaczona  polszczyzna maszeruje przez instytucje, zmienia oblicze dialogu, psuje myślenie i skazuje na systematyczną degenerację intelektualną.

Znajomy hurtownik książek, zapytany jakich książek nie bierze stwierdził bez wahania, że poezji. Bo poezja „zupełnie nie schodzi”. To zamrożony pieniądz.

Nagle w ten cały świat, któremu godłem jest błyskawica i ideą osiem gwiazdek”, ten świat zostaje zaatakowany przez poetę, zaatakowany nie przy pomocy broszurki zwanej eufemistycznie „tomikiem poezji”, ale opasłym, liczącym z hakiem 300 stron tomiskiem, pięknie dopracowanym edytorsko przez wydawnictwo Test z Lublina. Tom ma tytuł „Wędrownia”.

Janusz Andrzejczak jest poetą niszowym. Sam zresztą o tę niszowość dba. Niechętnie i prawie wcale nie jeździ na spotkania autorskie, nie tęskni do publiczności wieczorów poetyckich, bo tak naprawdę nie wiadomo kim jest.

Jego wiersze to zaskakujący, ale i zachwycający namysł nad światem natury, światem będącym bez wątpienia dziełem bożym, w którym Bóg objawia swoje łagodne oblicze, dalekie od tego, które ukazał mieszkańcom Sodomy i Gomory.

Andrzejczak nie atakuje słowami, nie szuka ścieżek ku rewolucji, nikogo nie agituje i nie poucza. On się słowami skrada. Zupełnie jakby nie chciał spłoszyć napotkanej sarny, wiewiórki czy łosia. A gdy zabraknie mu słów, to wymyśla własne, bo taki jest przywilej poetów.

Mnie zastanawia jednak inna strona tej publikacji, rzekłbym, że socjologiczna. Bo oto w skomercjalizowanym świecie ukazuje się książka, której zdałoby się nikt poza autorem i kilku jego czytelnikami nie potrzebuje. Bo ilu z nas sprezentowało komuś pod choinkę poezję? Ilu z nas, wykształconych, ceniących tradycję i polski dorobek kulturalny sięgnęło ostatni raz po wiersze? Ilu z nas ma jeszcze w ogóle najmniejszą chociażby potrzebę czytania wierszy?

Opasły tom wierszy Andrzejczaka nie chce wzorem swoich kuzynów, tomików poezji, przepraszać, że zaistniał, bo chce zaistnieć naprawdę, bo przekonuje,  że są odważni wydawcy, którzy przerzucają wzrok ponad mamoną i sięgają nim pewnej idei, idei poezji wiecznej, ponadczasowej, poezji niewdającej się w doraźne spory. Poezji osobnej tak samo jak osobny jest jej autor. W swej narracji jest nieuchwytny. Nie jest ani podmiotem, ani przedmiotem swych wierszy, bo raz jest mchem, raz brzozą innym razem rzeką.

W gmatwaninie pojęć, emocji, zagryzania się słowami, w dobie kłamstwa i postprawdy Andrzejczak proponuje nam opcję zerową słów, powrót do ich najpierwotniejszego znaczenia, nieskalanego jakimkolwiek interesem.

Gdzieś tam, między człowiekiem a naturą powstają wiersze, których niepospolita wręcz uroda każe przeczytać tom „Wędrownia” od początku do końca, od pierwszego do ostatniego wiersza, bo ta poezja wciąga tym, że naprawdę znaczy. Ta poezja to mapa miejsca, do którego zawsze możemy z obecnego życia zwiać.

Aleksander Nalaskowski

 

 

Leśne , wędrowne, czujne i czułe albo – wędrowiec uporczywy…

Słów kilka o pisaniu Janusza Andrzejczaka

Gdyby mnie ktoś zapytał: „najkrócej, w dwóch słowach, jakie jest to pisarstwo Janusza Andrzejczaka ?”, pewnie spontanicznie rzekłbym tak, jak zmieściło się mi w czterech słowach, w powyższym nagłówku. Nie przypominam sobie w dzisiejszej literaturze polskiej „ oferty” tak głęboko zanurzonej w żywiole przyrody, nawet ściślej – w żywiole leśnym. Pisarstwo Andrzejczaka, w większości wiersze, ale i proza, zakorzenione są w tej przestrzeni wszechstronnie, różnorodnie. Od razu zaznaczam – nie są to „opowieści leśne”. Że tak jest, decyduje o tym sposób widzenia, wzajemne relacje z – chce się niemal rzec – „partnerem z naprzeciwka”. Z tym na wyciągnięcie dłoni, z tym oto drzewem, pojedynczym istnieniem a niechby i w franciszkański sposób postrzeganym drobiazgiem zielonego istnienia, z maluczkim „zielonym żyjątkiem, bydlątkiem”. Kreuje się w tym wręcz kategoria intymności. Podglądacz, wędrowiec, zakochany w tym żywiole gość a nawet intruz, ale widzący i czujący nie tylko sentymentalnie. W tym gąszczu–zbiorowisku dostrzega groźbę i siłę, potęgę i niedostępność kosmosu w ludzkim, uniwersalnym odbiorze. Nieogarniony, nieprzystępny, choć oganiający go, dialogujący z nim. W ostatecznym jednak „egzystencjalnym rozrachunku” ten świat pozostaje nieprzenikniony, niedosiężny. Obcy? To spostrzeżenie dopiero ustanawia jakość „metafizycznej gry”, odsłania właściwy powód posługiwania się tą leśną symboliką.

Podoba mi się forma tego pisarstwa. W dobie dzisiejszych „eksperymentów”, środków formalnych zaburzających możliwość odbioru na dawny, „ archaiczny” sposób, klasyka tych utworów obwieszcza się wręcz z ostentacją. Dla czytelnika – jak piszącego te słowa – konserwatyzm ten jest wprost odświeżającym doznaniem. Andrzejczak jakże wprawnie posługuje się dawnymi „luksusami z antykwariatu” – sprawdzoną miarą, muzycznością frazy. Można jeszcze kosztować wirtuozerię rytmu i rymu. Ten odświeżający ogląd świata odsłania obrazy, dla których Andrzejczak w specyficzny dla siebie sposób ustawia kamerę i odczytuje metafory.
                                                                                                                                                      Leszek Długosz

 

Recenzja książki „Wędrownia”, p. Ewa Polak-Pałkiwicz napisała: